LUBLIN miasto nocą umarłe, wyludnione, ciche stało się naszym schronem i tkanką poszukiwań. Mogliśmy wszystko. Jak czwartoklasiści snuliśmy zakazane opowieści i próbowaliśmy zasobów domowej apteczki.
Najlepiej miał zadziałać tramal. Ja nie odczułam jego wielkich właściwości, bardziej narkotyzująca okazała się pełnia i mój towarzysz Urbacki. Razem przeczuwaliśmy, mówiliśmy w tym samym momencie te same zdania i dostrzegaliśmy spadające gwiazdy. Na raz. Jak w filmie romantycznym. Tylko tu jeden pedał i heteryczka, która najchętniej obróciłaby w proch całą definicję powyższych określeń. Będąc w takim miejscu jak Lublin jest możliwe wszystko i nic. Każdy najmniejszy bunt może obrócić się przeciwko Tobie. Naszym wyzwoleńczym tempem minęliśmy kilka postaci ciekawie sytuujących się w tej 11 dniowej opowieści. Chłopców, którzy marzą o całusach z chłopakami wracających do swoich heteryckich gniazd, spowitych tajemnicą i lękiem. Chłopców, którzy są homofobicznymi gejami, tworzą getta w podziemiu otwartym tylko raz w tygodniu w sobotę, przez resztę dni będąc niezauważonymi. Chłopców, którzy pragną domu i pracy, dbają o ogrody i rozbudowują rosaria gdzie lądują statki kosmiczne. Zawsze w nadziei. Żeby było jasne! To nie był ponury obrazek - wszystko jarzyło się kolorowymi barwami jak u Pedro Almodovara i zapraszało do wysłuchania opowieści. Piękne. Bardzo, bardzo pięknie, bo my chcieliśmy słuchać i dostawaliśmy bardzo dużo od opowiadaczy, mimo że ta szczerość momentami uderzała w nas za mocno, bo stając się krainą zrozumienia musisz wiedzieć, że wpuszczasz na swoje połacie dużo więcej niż świat może przyjąć. Przyjmowaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz